Wszystko zaczęło się w sobotni poranek, było trochę pochmurno, ale nie aż tak źle żeby odwołać wycieczkę. Pojechałem na SKMkę we Wrzeszczu i już na peronie spotkałem pierwszego uczestnika. Wsiadamy do kolejki, są już 2 rowery i 3 osoby, małe zmieszanie, ale witam się z wszystkimi. Cos mi nie pasuje, siedzi sobie gość na ławeczce i wygląda zdecydowanie na "wczorajszego". Fajnie było oglądać, jak każdy nowy uczestnik wycieczki witał się z nieznajomym, lekko podchmielonym młodym człowiekiem :-) Ale niestety gość wysiadł w Sopocie... Jak wyjechaliśmy z Gdyni to grupa była już w całości.
Wysiedliśmy w Redzie i po przeliczeniu okazało się, że mamy w ekipie 24 kółka. Jeszcze szybko pod główną atrakcję (do sklepu), żeby zaopatrzyć się na drogę i dopieścić stalowe rumaki...
Do Pucka jechaliśmy mało ruchliwymi bocznymi dróżkami, więc można było troszkę pogadać tak w ramach rozgrzewki i poznać wszystkich nowych rowerzystów. Po drodze nawet trafiliśmy na małą górkę, można było się wykazać na podjeździe ;-)
Pierwszym większym przystankiem był Puck. Tam wylądowaliśmy w porcie żeby popatrzeć na żaglówki i oczywiście na zatokę. Każdy natychmiast wyciągnął drobne przekąski i w założeniu króciutki postój troszkę się przeciągnął.
Po kilku chwilach ruszyliśmy dalej. Ale chyba za szybko, bo jeszcze nie było skończonej drogi i przed nami drogę zatarasował wielki spychacz. Jak w tym powiedzeniu, ani obejść, ani przeskoczyć, więc musieliśmy się troszkę za nim powlec, aż droga stała się trochę szersza.
Jeszcze tylko przerwa na jedzenie we Władysławie, gdzie dołączył do nas kolejny uczestnik i już ruszyliśmy na podbój półwyspu. Na początek powitała nas milutka leśna dróżka, która chyba nas polubiła, bo skutecznie utrudniała nam szybkie przejechanie. Ale na szczęście już w Chałupach skończyła się piaszczysta droga i wskoczyliśmy na nowiutką drogę rowerową.
Z Chałup do Juraty to była już tylko chwilka, jechało się jak po autostradzie ;-) Tam odbyła się zaplanowana dłuższa przerwa na rybkę. Jadłospisu niestety nie podam, bo w małej grupce udaliśmy się zwiedzać molo.
Od Juraty pozostał nam już tylko asfalt. Klika kilometrów przed celem udaliśmy się jeszcze na zwiedzanie starych zabudowań wojskowych z wysoką wieżą „widokową”, a potem już prosto na dworzec po bilety. Utworzyliśmy całkiem sporą kolejkę do kasy, ale mieliśmy sporo czasu. Jeszcze tylko do sklepu mono... tzn. spożywczego i do pociągu. Zapakowanie tylu rowerów do pociągu to dopiero była sztuka, ale jakoś się udało po „delikatnym wyproszeniu” pań z przedziału. Potem to już tylko relaksik aż do samej Gdyni. Z dworca jeszcze tylko godzinka pedałowania i już byłem w domu... Wycieczka zakończona 100% sukcesem!!
Przygotował: Rafał Gosławski